Należę do osób, które wierzą w to, że nic nie dzieje się z przypadku i, że nie ma tego złego co by nie wyszło na dobre. Wierzę, a przynajmniej chcę wierzyć, że wszystko co się w naszym życiu wydarza ma jakiś cel i sens. 12 październik był w naszym kalendarzu jedynym w pełni wolnym sobotnim terminem od sierpnia. Nie pamiętam też by ktoś poważniej się o niego pytał lub się nim interesował. I tak bez większego entuzjazmu przycupnął sobie po cichutku ten dwunasty październik w naszym kalendarzu, taki trochę niechciany i powoli bez szans na jakiekolwiek pozytywne dla niego zakończenie.

Teraz wiem, że to było po coś. Że to nie był przypadek. Że to był termin, który czekał na nich.

Jest początek września 2019 roku. Na meila dostaję bardzo miłą wiadomość z zapytaniem o termin 12.10.2019. Uśmiecham się sama do siebie, bo akurat tak się złożyło, że termin mieliśmy wolny. Od słowa do słowa, a właściwie od meila do meila i w ciągu kilku dni podjęli decyzję: dekorujemy im wesele! Weronika i Adrian. To od nich była ta wiadomość i to o nich i o ich weselu będzie dziś mała opowieść.

Weronikę i Adriana poznałam dopiero w dniu ich ślubu. Byli moją drugą Parą, którą poznaję w ten ekstremalny sposób. Normalnie zawsze wcześniej z Parą Młodą się spotykamy i omawiamy wszystko osobiście. Ale nie tym razem. Weronika i Adrian pierwszego meila do mnie napisali na nieco ponad miesiąc przed ich ślubem! Tym samym stali się moją pierwszą Parą, która odzywa się do mnie w tak krótkim terminie przed ślubem i pierwszą Parą, dla której robiłam dekorację z tak małym wyprzedzeniem. Tym bardziej, że ze względu na brak czasu i odległość jaka nas dzieliła wszystko omawialiśmy telefonicznie i meilowo. A to zawsze trwa nieco dłużej niż omówienie wszelkich szczegółów osobiście. Ale to była tak konkretna i przy tym sympatyczna Para, że współpracowało mi się z nimi bardzo fajnie.

W dekoracjach postawili na styl greenery w połączeniu ze złotem co na sali, w której organizowali wesele wyglądało super. Wysokie kompozycje na okrągłych stołach świetnie wypełniły salę. Do tego tło za nimi: dość minimalistyczne, a dzięki delikatnemu podświetleniu także dość klimatyczne i nastrojowe.

Na swoje miejsce w tej opowieści zasługuje również historia z tablicami rejestracyjnymi na auto ślubne Weroniki i Adriana. Ona znów pokazuje, że nie ma tego złego… Weronika i Adrian chcieli mieć spersonalizowane tablice rejestracyjne. Na jednej miały być ich imiona, a na drugiej napis „happily ever after”. Podesłali mi czcionkę jaką wykorzystali na swoich zaproszeniach i poprosili by znalazła się ona również na tablicach. Zaprojektowałam więc tablice i przesłałam do drukarni. Z różnych względów okazało się, że jednak tych tablic z drukarni nie uzyskałam …. Był piątek wieczór, dzień przed ślubem, a ja zostałam bez tablic. Czasu na znalezienie kogoś kto wykona nam tablice na JUŻ graniczyło z cudem, a właściwie było niemożliwe. Możliwości mojej domowej drukarni też niestety pozostawiały wiele do życzenia.

Ale na szczęście moje doświadczenie pomogło mi uratować sytuacje. I wyjść z niej całkiem zwycięsko. Z racji, że sama wykonuje sporo napisów na drewnianych tablicach i drogowskazach oraz na tablicach kredowych, to mam w tym już całkiem spore doświadczenie i wiedzę. I właśnie tutaj postanowiłam z nich skorzystać i samemu własnoręcznie zrobić tablice rejestracyjne według wcześniej ustalonego projektu. Myślę, że ten mój tablicowy handmade nie wyszedł najgorzej, i że niektórzy nawet nie spostrzegli, że napisy były robione ręcznie. Przynajmniej mam taką nadzieje.

I tak oto dzięki Weronice i Adrianowi, dwunasty październik miał okazję zostać pięknym dwunastym październikiem. I dla nas i dla nich.

Weronika, Adrian – ślemy Wam pozdrowienia z ogromnym uśmiechem na twarzy.

 

Miejsce: Czarny Staw w Aleksandrowie Łódzkim

Papeteria: Para Młoda

 

 

  

 

Weronika i Adrian

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *